Swego czasu bardzo cierpiałem na brak gry z dobrym co-op’em.
Wiecie, takiej sensownej, konkretnej gry, w której przejście misji zależy
głównie od zgrania i komunikacji z partnerem. Toperz polecił mi Splinter Cell:
Blacklist z końca 2013 roku od Ubisoft. Ja generalnie fanem Sama Fishera nie
jestem, jedyna część w jaką trochę pograłem to Double Agent i jakoś do mnie nie
przemówił. No ale jak Toperz zachwala to nic tylko czekać na okazję. I tak oto
doczekałem się i kupiłem Blacklist za 20zł. Absolutnie nie zawiodłem się na
guście Toperka.
Krótko o fabule.
Sam Fisher po wszystkich swoich misjach miał mieć odrobinę odpoczynku. Jednakże
źli terroryści znów zaatakowali biedną Amerykę. Tym razem „ci źli” ułożyli plan
serii ataków, który nazwali „Czarną Listą”. Polega ona na ugodzeniu w
fundamenty gospodarcze Ameryki. Ich warunkiem jest aby rząd amerykański wycofał
swoje wojska ze wszystkich części świata. Oczywiście jak na Amerykanów
przystało, nie mają zamiaru oni pertraktować z terrorystami i tworzą jednostkę
4-ty Eszelon z Samem Fisherem na czele (bo trzeci eszelon został widowiskowo
zamknięty z hukiem – Toperz).
Przyznaję, że chociaż fabuła trąci banałem i patosem, a wynik rozgrywki znamy
od samego początku to trzyma ona w napięciu. W sumie nie wiem dlaczego ale każda
kolejna misja była dla mnie jak wyczekiwany odcinek dobrego serialu. Bardzo
spodobał mi się Eric Johnson w roli głównego bohatera. Toperz twierdzi, że jego
poprzednik Michael Ironside wypadał dużo lepiej a mi ciężko się z tym sprzeczać
jako, że nie miałem okazji poznać. Mimo wszystko Sam Fisher w Blacklist wypadł
naprawdę naturalnie .
Grafika.
Przede wszystkim gra jest świetna wizualnie. Ja jestem jednym z tych ludzi,
którzy bardziej cenią sobie płynność rozgrywki niż podziwianie wody i
cieniowania, a przy moim sprzęcie bywa różnie. Blacklist dał naprawdę radę.
Ustawiłem grę na trochę powyżej średnich i przy największych zadymach miałem
40FPS a i tak wszystko wyglądało przecudnie. Wszystko śmiga na mocno
zmodernizowanym UEngine oznaczonym przez Ubisoft jak LEAD. Znajdą się
oczywiście tacy, którzy powiedzą, że widzieli gry ładniejsze. Może i tak, ale
dla osób ze starszym sprzętem Blacklist może się okazać pozytywnym
zaskoczeniem.
Muzyka i udźwiękowienie.
Czasem mam wrażenie, że minęły czasy kiedy to muzyka w grze była muzyką a nie
tylko wypełniaczem tła. Blacklist podarował nam naprawdę fajną ścieżkę
dźwiękową, której możemy posłuchać na odtwarzaczu bez wrażenia „czegoś tu
brakuje, w grze jakoś lepiej to było”. Cóż, jako że w grze posługujemy się w
równym stopniu wzrokiem co słuchem to i otoczenie musiało zostać w odpowiedni
sposób udźwiękowione. I tak oto słyszymy absolutnie każdy dźwięk, rozmowy
strażników gdy się do nich podkradamy (a oni słyszą nas - Toperz),
kroki, komunikaty między nimi kiedy nas szukają czy nawet ich westchnięcia.
Każdy dźwięk różni się w zależności od odległości źródła dźwięku, powierzchni,
po której się poruszamy czy pogody.
Gameplay.
Była to moja pierwsza przygoda z Samem Fisherem (pisałeś, że grałeś w
podwójnego agenta :P –Toperz, Tak, ale był to naprawdę krótki epizod –
Szogun), zatem obawiałem się że nie dam sobie rady z
rozgrywką. Prolog i pierwsza misja były dla mnie cholernie ciężkie. Jednak
kiedy już przyzwyczaiłem się do mechaniki skradania, grało się naprawdę bardzo
przyjemnie. Jednak aby jak najlepiej opisać cały gameplay to muszę go podzielić
na 3 elementy: kampania, co-op, PvP. Generalnie wszystkie tryby są dostępne z
mapy misji na „Paladynie” (sztab 4 Eszelonu). BOOM! Jedziemy z tym!
Kampania – główna kampania składa się z 5 dość rozbudowanych
misji na wielopoziomowych mapach. Mimo, że kampania opowiada fabułę w naprawdę
ciekawy i dynamiczny sposób to raczej jest to wprowadzenie do dalszej gry. Prze
całą kampanię uczymy się poruszać pomiędzy zasłonami, zachodzić przeciwników od
flanki czy wykorzystywać różne narzędzia do eliminacji. Przy przechodzeniu
misji dla jednego gracza dostajemy od czasu do czasu nowe elementy wyposażenia
z dokładnymi instrukcjami jak je wykorzystywać.
Co-op – Misje pod
kooperację dostajemy po rozmowie z członkami naszego oddziału i są one niejako
rozszerzeniem głównej kampanii. Ten tryb gry przeznaczony jest dla dwóch graczy
bądź jednego „rzeźnika”. Szczerze wam powiem, że jest to jeden z lepszych
co-op’ów w jakie miałem zaszczyt grać. Tak, zaszczyt! W końcu kooperacja jest
taka jak być powinna. Bez komunikacji głosowej, współpracy i dogrania naszych
działań nie będziemy w stanie skończyć tych misji lub będzie to diabelnie
trudne. Z resztą myślę, że Toperz też potwierdzi, że świetnie się w tym trybie
bawił. (Potwierdzam -Toperz)
PvP – mamy tutaj rozgrywkę pomiędzy dwiema 4-osobowymi
drużynami: najemnicy vs. szpiedzy. Jest to absolutny i totalny sprawdzian
naszych umiejętności. O co chodzi w tym trybie tak dokładnie? Szpiedzy mają za
zadanie zhakować jak najwięcej plików z trzech komputerów w określonym czasie,
a zadaniem najemników jest im w tym jak najbardziej przeszkadzać. Po upływie
określonego czasu następuje zamiana ról. Mam jednak pewne zastrzeżenia co do
tego trybu. Najemnicy są zawsze w dupie. Szpiedzy grają w trybie TPP, więc
widzą przede wszystkim więcej, po drugie mają więcej narzędzi do eliminacji
przeciwników, a po trzecie szpiegom wystarczy się ukryć i hakować komputery
podczas gdy zadaniem najemników jest ich likwidowanie. Więc jakby nie było cały
tryb PvP polega na tym kto będzie lepszym szpiegiem a najemnicy są tylko
przeszkadzajkami. Trochę nieuczciwe według mnie.
Parę minusów.
Tak właściwie są tylko dwa takie rażące błędy, które niestety w pewnym momencie
się przecinają. Pierwszy problem gry to niezbyt rozgarnięte SI. W większości
przypadków gra przypominała zabawę w ciuciu-babkę. Przeciwnicy bywają tak
absolutnie głupi, że zamordowanie ich to tylko wybawienie ich od tego trudnego
wirtualnego życia. Drugi problem jest czysto graficzny. Kiedy chowamy ciała do
skrzyń to potrafią się one zaczepić o jakąś krawędź i nie wpaść do środka. Gdzie
te błędy się przecinają? Kiedy chowamy ciało a ono bardzo nie chce się schować
podczas gdy szukają nas przeciwnicy.
Wystaje sobie taki denat na widoku a strażnik przechodzi sobie obok niego
absolutnie go nie widząc... bo przecież ciało schowaliśmy.
Myślę, że Toperz tutaj z chęcią się dopisze i opowie jak
fanie się grało i jak bardzo niefajnie przestało się grać przez problemy Uplay.
No to dorzucam swoje trzy grosze. Jedziemy z tym hejtem... eee, przepraszam,
wydawca mnie zmylił :) Ciężko coś dodać bo wszystko o czym czytelnik powinien
wiedzieć zostało już napisane ale muszę z kilkoma kwestiami jednak się nie
zgodzić.
Po pierwsze – grafika. Ciężko było ówcześnie o lepiej
wyglądający tytuł na pc. Pełny dx11, teselacja, SSAO itp... wyciskało z silnika
i kompa ostatnie soki i do dziś wygląda naprawdę bajecznie na ustawieniach
ultra. Tekstury w dobie mody na porty z konsol są naprawdę ładne i nie kłują w
oczy. Cienie, jako podstawa mechaniki tej gry, grają główne skrzypce i
wyglądają wyśmienicie. A warunki pogodowe to czysta poezja. Na uznanie
zasługują tu też projekty poszczególnych, bardzo różnorodnych lokacji które
dodają klimatu całej obserwowanej przez nas akcji. (Przecież napisałem, że
genialna grafika :P – Szogun)
Po drugie – udźwiękowienie. Amon Tobin i wytwórnia Ninja
Tune w SC: Chaos Theory było o niebo lepsze i lepiej dopasowane. Jednak to
gusta i muzyka trzyma poziom i tak. Dźwięki otoczenia to też nic nowego i są po
prostu poprawne. Słyszymy kiedy idziemy po szkle lub po piasku i brzmi to
bardzo naturalnie. Nic do zarzucenia.
Po trzecie – SI tępe? Na jakich ty ustawieniach grałeś? Bo
mi zerwało kapcie z nóg kiedy jeden z delikwentów miał wrażenie, że coś widział
i pozapalał światło w całej lokacji zwołując kolegów.... (Na
normalu, czyli jedynym słusznym poziomie trudności :P - Szogun)
Po czwarte – rozgrywka. CHCĘ MIEĆ Z NIĄ DZIECI I ROBIC JEJ CO DZIEŃ ŚNIADANIE
DO ŁÓŻKA.
Skradanka, bardzo skradanka. Coś czego do czasu i od czasu Dishonored
praktycznie nie ma (nie wmawiajcie mi kitu o Thief bo to policzek dla tej
serii). Czasem można lub trzeba (jak się gra nieudolnie) postrzelać i jest to
wtedy zwykły celowniczek bez poczucia broni czy walki. Bardziej emocjonuje jest
paniczne szukanie schronienia niż oddawanie serii z automatu. Założenie broni
palnej w Splinter Cell od pierwszej odsłony to „narzędzie do gaszenia żarówek a
nie strzelania do wroga”. Powraca tu mechanika znana z Conviction, gdzie możemy
zaznaczyć kilka celów i je wyeliminować jedną szybką „akcją”. Widowiskowe i
skuteczne, i często przydatne (rzadko używałem bo przeważnie nie miałem na
to czasu – Szogun).
Trzeba tu jeszcze wspomnieć o trzech możliwościach przechodzenia misji jakie
gra nam oferuje oraz o tym co z tego mamy. Możemy grać trzema „stylami”:
pantera, duch i szturmowiec. Każdy z nich nagradzany jest różną ilością kasy,
za którą kupujemy ulepszenia. Szturmowiec to nic innego jak strzelanka z
systemem osłon i premiowana jest najniżej. Dalej mamy Panterę czyli szybkie i
ciche zabójstwa z ukrycia – przeciętna ilość punktów. Najwyżej punktowany jest jednak styl Ducha czyli „mnie tu nie było i zero ofiar”, w którym możemy
jedynie omijać lub ogłuszać wrogów. Nic nie stoi na przeszkodzie by mieszać te
style podczas misji, wpłynie to jedynie na końcowa punktację ale daje dodatkowy
bodziec by przejść misję jeszcze raz, tym razem lepiej i ciszej.
Jak wspomniałem kupujemy ulepszenia. Dużo ulepszeń do wszystkiego. Od pistoletu
po Paladyna. Nie ma realnej szansy kupić wszystkiego przy pierwszym a nawet
drugim przejściu gry! Jest co robić, oj jest. Personalizacja ekwipunku pod styl
gry zawsze mile widziana, tym bardziej, że jest w czym wybierać.
Po piąte – współpraca. Wymagająca, frustrująca i pozytywnie motywująca w razie
porażki. Koordynowane zdejmowanie grup celów to największa przyjemność płynąca z tej gry. Tym bardziej, że każda mapa oferuje nam wiele dróg więc można
przeciwników zaskoczyć w ulubiony sposób, niezależnie od stylu gry partnera.
Komunikacja głosowa to absolutna konieczność. Brakowało mi jedynie możliwości
wskazania punktu na mapie zamiast tłumaczenia „no tam za tym rogiem gdzie ta
skrzynka była”.
Po szóste – multi. Jakieś jest. Zwie się to szpiedzy kontra najemnicy i trochę
pograłem, zdecydowanie za mało by się wypowiadać a i nie porwało w żaden
sposób.
Minusy:
-Uplay
-Ubisoft i jego polityka „gra ci działa to świetnie, coś się pieprzy to znikamy
z forum, niech inni rozwiążą”
Nie pograłem zbyt długo mimo drugiego przejścia tej gry. Nakręciłem się jak
szczerbaty na suchara i po kilku partyjkach Uplay postanowił skasować mój
postęp, profil, punkty i osiągnięcia. Nie wróciły do dziś, jakbym nigdy gry nie
odpalił. Pomocy do dziś nie uzyskałem (obsługa klienta kazała mi aktualizować
sterowniki do karty i sprawdzić czy mam połączenie z netem – klasyczne kopiuj
wklej aż się zmęczy i odpuści).
Słyszałem, że na konsolach problemów jest mniej ale grafika zada nie urywa –
wasz wybór.
Daje uczciwe – WARTO ZAGRAĆ 7/10 , fani skradanek, dorzućcie punkcik wyżej.
Spliter Cell: Blacklist jest chyba ostatnią dużą i naprawdę udaną produkcją
Ubisftu. Prosta ale bardzo dobrze opowiedziana historia, świetne postacie z
genialnie dobranymi głosami sprawiają, że kampania jest niezwykle przyjemnym
doznaniem. Wymuszenie komunikacji między partnerami w trybie kooperacji
sprawiają, że tryb ten w pełni zasługuje na swoją nazwę. Trochę koślawe i nie
uczciwe PvP oraz niskie SI przeciwników może trochę obniżyć naszą ocenę tej
gry. Ja jednakowoż sądzę, że jest to naprawdę solidna produkcja, do której
warto usiąść zarówno samemu jak i ze znajomymi. Żeby jeszcze tylko nam Uplay
nie odwalił takiego świństwa to już byłoby świetnie. Toperz dał 7/10... ja dam
8/10 a fanem skradanek nie jestem (jak ktoś jest niech dorzuci +). Genialna
gra, naprawdę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz