Ciągle nadrabiam swoje zaległości i ciągle jestem pod
wrażeniem tego co kiedyś pominąłem. Przyzwyczajamy się do nowych trendów w grach, do uproszczeń, a
zapominamy o tym jak genialne były starsze produkcje. W ogóle rynek gier czasem
zapomina o niektórych gatunkach. Jedziemy dalej z „kupką wstydu”, a w niej Lost
Horizon Adventure Game, Condemned oraz Mirror’s Edge (nie bijcie).
Tak bardzo się wstydziłem tego tytułu w mojej kupce, że po
skończeniu poprzedniego tekstu od razu się za niego zabrałem. Parkour w
klimatach cyberpunk, bieganie po szczytach wieżowców, uciekanie przed
„niebieskimi”... Mirror’s Edge! Przyznam, że do tej pory nie widziałem gry tak
dynamicznej wizualnie. Kamera z oczu bohaterki podczas przewrotów, skoków i
walki z przeciwnikami tak genialnie odwzorowywała realizm, że z początku ostro
mi się zakręciło w głowie. Inna sprawa, że gra cały czas wygląda świetnie (nie
na moim laptopie co prawda, ale wierzę, że jest lepiej niż miałem okazję
widzieć). I te sceny ucieczki przed policją i śmigłowcem, cudo! Bardzo
spodobały mi się cut-scenki w takiej rysunkowo komiksowej oprawie graficznej.
Żałuję tylko, że fabuła była taka... płaska. Co z tego, że ostatni bad-boy nie
był tym o którym myślałem skoro i tak zabrakło tu fajnego twista, który
sprawiłby u mnie zakłopotanie i uczucie, że zostałem zdradzony. Nie było też
uwydatnionej siły korporacji, której można się przeciwstawić. Rozumiem, że nie
o tym w ogóle miała być gra, ale właśnie zabrakło takiego uwypuklenia tła.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie walka. Świetne animacje rozbrajania przeciwników,
okładanie ich pięściami i kopniakami sprawiły, że zamiast uciekać gdzie pieprz
rośnie to bawiłem się w nabijanie im jak największej ilości siniaków. Nie obyło
się bez problemów, a jakże. Pierwszy poważny błąd był chyba w misji trzeciej
gdzie nasza postać samoistnie wchodzi w slow-mo i już tak zostaje, bez
możliwości skakania. Musiałem dociągnąć patch naprawiający ten problem. Inna
sprawa to różne zachowania bohaterki na jedną przeszkodę. Wiele razy zdarzyło
się tak, że Faith nie chciała złapać się drążka czy ściany, mimo że powinna bez
problemu, co kończyło się „skokami bez spadochronu” i powtarzaniem etapu.
Kamera z oczu też potrafiła przeszkadzać. W trakcie bardziej dynamicznych scen
bardzo ciężko było wyszukać drogę ucieczki. Skutek? Częste powtarzanie etapu i
uczenie się drogi na pamięć. Szczerze mówiąc, po tylu opowieściach o Mirror’s
Edge i słuchaniu jaka to genialna gra, spodziewałem się czegoś lepszego. Nie
zrozumcie mnie źle, ten tytuł jest naprawdę dobry, ale nie tak dobry jak miałem
nadzieję.
Drugi wpadł
mi w łapki Condemned: Criminal Origins. Jak ja nie cierpię horrorów,
brr! Ale mówi się, że takie doświadczenia kształtują charakter, a to miał być w
ogóle kryminał... W takim razie wprawiło mnie w paranoję, pasuje? Jest to już
druga gra, która wymusiła na mnie oglądanie się za siebie z częstotliwością
średnio co 0 sekund. Co prawda powód był inny niż w Doom3, bo tam były skrypty
i pojawiające się za plecami demony. W Condemned zmusił mnie do tego nastrój
całkowitego napięcia i niepewności oraz udźwiękowienie. Aby sobie bardziej
podkręcić klimat, do gry wybrałem tylko porę nocną. Nigdy więcej! I nie chodzi
mi o to, że piszczałem jak mała dziewczynka (jak przy Outlast), bo jestem na to
zbyt twardy (taaa, jasne) tylko o to, że gra trzyma w garści wszystkie nasze
nerwy i napina je do granic możliwości. Samych momentów, w których podskoczyłem
na krześle było dosłownie parę. Najgorszy w tym wszystkim był właśnie klimat
niepewności i zaszczucia. Podobało mi się zachowanie SI, które na wszelkie
możliwe sposoby próbowało nas ukatrupić. Łapali co tylko się dało w ręce by
rozbić tym naszą czaszkę, chowali się za rogami, starali się zaskakiwać lub
szturmować. Rozbawił mnie jednak brak koleżeństwa między nimi. Kiedy jeden
drugiego przez przypadek uderzył, nagle przestawałem być wrogiem publicznym
numer 1. Denerwujące było wymierzanie odległości ciosu. Miewałem wrażenie, że
granica zasięgu broni jest nieadekwatna do tego co widać, a to znów powodowało, że
obrywałem serią ciosów w momentach gdy właściwie coś takiego nie powinno się zdarzyć.
Fantastycznego klimatu kryminału nadawało szukanie wskazówek za pomocą różnych
narzędzi, których nazw nie dość że nie znam, to i tak nie potrafiłbym wymówić
(poza aparatem o dziwo. Umiem jeszcze „kopytko”, ale tutaj tego nie było).
Trzeba przyznać, że główny bohater (agent Ethan Thomas) jest kawałem niezłego
skur... twardziela. Gdy ja przez całą grę siedziałem spięty i spocony,
sprawdzając czy w pobliżu znajdują się gacioszki na zmianę, w jego głosie
brzmiał spokój i opanowanie cokolwiek by się nie działo. Fakt, że
dysponuje zdolnościami paranormalnymi, których on sam nie rozumie i wokół dzieją
się różne „dziwne” rzeczy sprawia, że wydaje się on nie na miejscu. Nie
pytajcie mnie co było w fabule, była strasznie pogmatwana. Wykumałem jedynie
tyle, że Ethan próbował wyplątać się z morderstwa dwóch policjantów, którego
nie popełnił. A miał być po prostu kryminał.
Aby trochę odsapnąć i się wyluzować, przyszedł czas na Lost
Horizon od Deep Silver z 2010 roku. Przyznaję się, że nie wiem czy jest to
growa wersja powieści o tym samym tytule z 1937 roku czy gra się tylko na tym
opierała. Czytając w Wikipedii na temat powieści Lost Horizon James’a Hiltona
widzę dużo podobieństw, ale niewiele rzeczy bezpośrednio się pokrywa. Wróćmy do
samej gry. Głównym bohaterem jest Fenton Paddock, były żołnierz armii
brytyjskiej, aktualnie przemytnik z długami mieszkający w Hong Kongu. Narcyz,
menda, twardziel( tylko we własnym mniemaniu), majsterkowicz. Ten właśnie
człowiek wyrusza poszukując swojego przyjaciela zaginionego w Tybecie (pomijam
kwestie, że dostał na to zlecenie). Cała rzecz dzieje się w roku 1936 (czyli
przed II WŚ) a na naszej drodze już stają naziści (Paddock twierdzi, że nie znosi tych kolesi). Cała przygoda przypomina scenariusz Indiany Jones
(wybierzcie sobie jakikolwiek) podszyty podobną dawką humoru. A skoro w
grze przygodowej jest jakaś dawka humoru to można go podkręcić żartami na temat
gier przygodowych. I tak oto otrzymujemy postać, która żartuje nie tylko z
sytuacji ale również z mechaniki gry (patrz zdjęcie). Można wnioskować, że
Fenton jest przodkiem MacGyver’a, potrafi on zrobić ze zwykłych śmieci
konstrukcje przydatne mu w danej sytuacji (łączenie elementów). Najlepsze w
tym wszystkim jest to, że jego pomysły są całkiem logiczne i to co tworzy może
w teorii działać. Skoro jesteśmy przy logice to przejdźmy do zagadek. Wszystkie
łamigłówki są całkiem sensowne i przy użyciu odrobiny twórczego myślenia można
bez problemu je rozwiązać. Dla jasności, nie są one banalnie łatwe, ale są
przyjemne i do rozwiązania. Fabuła jest naprawdę ciekawa, a postępowanie
Paddock’a przechodzi czasem ludzkie pojęcie. Mnie to wystarczy aby całkowicie
wsiąknąć w tą przygodę i dobrze się bawić. Dla tych, którzy tęsknią za
przygodówkami point’n’click a z Lost Horizon nie mieli do czynienia, serdecznie
polecam. A teraz wybaczcie ale muszę jeszcze uratować świat i pomóc Fentonowi w
podróży. Miałem co prawda napisać ten tekst po zakończeniu gry, ale niestety
natrafił mi się błąd i 5 godzin gry bez save poszło w... odeszło do Shambali.
Top 20 Casinos with Casinos in New York 2021 - Mapyro
OdpowiedzUsuńFind the 논산 출장샵 best casino sites in New York 안성 출장마사지 2021! in NY, you can play real money slots, 삼척 출장샵 roulette, craps, 경주 출장마사지 keno, keno, 거제 출장샵 and more.