czwartek, 9 lipca 2015

Szogunowa kupka wstydu 2

Ciągle nadrabiam swoje zaległości i ciągle jestem pod wrażeniem tego co kiedyś pominąłem. Przyzwyczajamy się  do nowych trendów w grach, do uproszczeń, a zapominamy o tym jak genialne były starsze produkcje. W ogóle rynek gier czasem zapomina o niektórych gatunkach. Jedziemy dalej z „kupką wstydu”, a w niej Lost Horizon Adventure Game, Condemned oraz Mirror’s Edge (nie bijcie).


Tak bardzo się wstydziłem tego tytułu w mojej kupce, że po skończeniu poprzedniego tekstu od razu się za niego zabrałem. Parkour w klimatach cyberpunk, bieganie po szczytach wieżowców, uciekanie przed „niebieskimi”... Mirror’s Edge! Przyznam, że do tej pory nie widziałem gry tak dynamicznej wizualnie. Kamera z oczu bohaterki podczas przewrotów, skoków i walki z przeciwnikami tak genialnie odwzorowywała realizm, że z początku ostro mi się zakręciło w głowie. Inna sprawa, że gra cały czas wygląda świetnie (nie na moim laptopie co prawda, ale wierzę, że jest lepiej niż miałem okazję widzieć). I te sceny ucieczki przed policją i śmigłowcem, cudo! Bardzo spodobały mi się cut-scenki w takiej rysunkowo komiksowej oprawie graficznej. Żałuję tylko, że fabuła była taka... płaska. Co z tego, że ostatni bad-boy nie był tym o którym myślałem skoro i tak zabrakło tu fajnego twista, który sprawiłby u mnie zakłopotanie i uczucie, że zostałem zdradzony. Nie było też uwydatnionej siły korporacji, której można się przeciwstawić. Rozumiem, że nie o tym w ogóle miała być gra, ale właśnie zabrakło takiego uwypuklenia tła. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie walka. Świetne animacje rozbrajania przeciwników, okładanie ich pięściami i kopniakami sprawiły, że zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie to bawiłem się w nabijanie im jak największej ilości siniaków. Nie obyło się bez problemów, a jakże. Pierwszy poważny błąd był chyba w misji trzeciej gdzie nasza postać samoistnie wchodzi w slow-mo i już tak zostaje, bez możliwości skakania. Musiałem dociągnąć patch naprawiający ten problem. Inna sprawa to różne zachowania bohaterki na jedną przeszkodę. Wiele razy zdarzyło się tak, że Faith nie chciała złapać się drążka czy ściany, mimo że powinna bez problemu, co kończyło się „skokami bez spadochronu” i powtarzaniem etapu. Kamera z oczu też potrafiła przeszkadzać. W trakcie bardziej dynamicznych scen bardzo ciężko było wyszukać drogę ucieczki. Skutek? Częste powtarzanie etapu i uczenie się drogi na pamięć. Szczerze mówiąc, po tylu opowieściach o Mirror’s Edge i słuchaniu jaka to genialna gra, spodziewałem się czegoś lepszego. Nie zrozumcie mnie źle, ten tytuł jest naprawdę dobry, ale nie tak dobry jak miałem nadzieję.

Drugi wpadł mi w łapki Condemned: Criminal Origins. Jak ja nie cierpię horrorów, brr! Ale mówi się, że takie doświadczenia kształtują charakter, a to miał być w ogóle kryminał... W takim razie wprawiło mnie w paranoję, pasuje? Jest to już druga gra, która wymusiła na mnie oglądanie się za siebie z częstotliwością średnio co 0 sekund. Co prawda powód był inny niż w Doom3, bo tam były skrypty i pojawiające się za plecami demony. W Condemned zmusił mnie do tego nastrój całkowitego napięcia i niepewności oraz udźwiękowienie. Aby sobie bardziej podkręcić klimat, do gry wybrałem tylko porę nocną. Nigdy więcej! I nie chodzi mi o to, że piszczałem jak mała dziewczynka (jak przy Outlast), bo jestem na to zbyt twardy (taaa, jasne) tylko o to, że gra trzyma w garści wszystkie nasze nerwy i napina je do granic możliwości. Samych momentów, w których podskoczyłem na krześle było dosłownie parę. Najgorszy w tym wszystkim był właśnie klimat niepewności i zaszczucia. Podobało mi się zachowanie SI, które na wszelkie możliwe sposoby próbowało nas ukatrupić. Łapali co tylko się dało w ręce by rozbić tym naszą czaszkę, chowali się za rogami, starali się zaskakiwać lub szturmować. Rozbawił mnie jednak brak koleżeństwa między nimi. Kiedy jeden drugiego przez przypadek uderzył, nagle przestawałem być wrogiem publicznym numer 1. Denerwujące było wymierzanie odległości ciosu. Miewałem wrażenie, że granica zasięgu broni jest nieadekwatna do tego co widać, a to znów powodowało, że obrywałem serią ciosów w momentach gdy właściwie coś takiego nie powinno się zdarzyć. Fantastycznego klimatu kryminału nadawało szukanie wskazówek za pomocą różnych narzędzi, których nazw nie dość że nie znam, to i tak nie potrafiłbym wymówić (poza aparatem o dziwo. Umiem jeszcze „kopytko”, ale tutaj tego nie było). Trzeba przyznać, że główny bohater (agent Ethan Thomas) jest kawałem niezłego skur... twardziela. Gdy ja przez całą grę siedziałem spięty i spocony, sprawdzając czy w pobliżu znajdują się gacioszki na zmianę, w jego głosie brzmiał spokój i opanowanie cokolwiek by się nie działo. Fakt, że dysponuje zdolnościami paranormalnymi, których on sam nie rozumie i wokół dzieją się różne „dziwne” rzeczy sprawia, że wydaje się on nie na miejscu. Nie pytajcie mnie co było w fabule, była strasznie pogmatwana. Wykumałem jedynie tyle, że Ethan próbował wyplątać się z morderstwa dwóch policjantów, którego nie popełnił. A miał być po prostu kryminał.


Aby trochę odsapnąć i się wyluzować, przyszedł czas na Lost Horizon od Deep Silver z 2010 roku. Przyznaję się, że nie wiem czy jest to growa wersja powieści o tym samym tytule z 1937 roku czy gra się tylko na tym opierała. Czytając w Wikipedii na temat powieści Lost Horizon James’a Hiltona widzę dużo podobieństw, ale niewiele rzeczy bezpośrednio się pokrywa. Wróćmy do samej gry. Głównym bohaterem jest Fenton Paddock, były żołnierz armii brytyjskiej, aktualnie przemytnik z długami mieszkający w Hong Kongu. Narcyz, menda, twardziel( tylko we własnym mniemaniu), majsterkowicz. Ten właśnie człowiek wyrusza poszukując swojego przyjaciela zaginionego w Tybecie (pomijam kwestie, że dostał na to zlecenie). Cała rzecz dzieje się w roku 1936 (czyli przed II WŚ) a na naszej drodze już stają naziści (Paddock twierdzi, że nie znosi tych kolesi). Cała przygoda przypomina scenariusz Indiany Jones (wybierzcie sobie jakikolwiek) podszyty podobną dawką humoru. A skoro w grze przygodowej jest jakaś dawka humoru to można go podkręcić żartami na temat gier przygodowych. I tak oto otrzymujemy postać, która żartuje nie tylko z sytuacji ale również z mechaniki gry (patrz zdjęcie). Można wnioskować, że Fenton jest przodkiem MacGyver’a, potrafi on zrobić ze zwykłych śmieci konstrukcje przydatne mu w danej sytuacji (łączenie elementów). Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jego pomysły są całkiem logiczne i to co tworzy może w teorii działać. Skoro jesteśmy przy logice to przejdźmy do zagadek. Wszystkie łamigłówki są całkiem sensowne i przy użyciu odrobiny twórczego myślenia można bez problemu je rozwiązać. Dla jasności, nie są one banalnie łatwe, ale są przyjemne i do rozwiązania. Fabuła jest naprawdę ciekawa, a postępowanie Paddock’a przechodzi czasem ludzkie pojęcie. Mnie to wystarczy aby całkowicie wsiąknąć w tą przygodę i dobrze się bawić. Dla tych, którzy tęsknią za przygodówkami point’n’click a z Lost Horizon nie mieli do czynienia, serdecznie polecam. A teraz wybaczcie ale muszę jeszcze uratować świat i pomóc Fentonowi w podróży. Miałem co prawda napisać ten tekst po zakończeniu gry, ale niestety natrafił mi się błąd i 5 godzin gry bez save poszło w... odeszło do Shambali.

1 komentarz:

  1. Top 20 Casinos with Casinos in New York 2021 - Mapyro
    Find the 논산 출장샵 best casino sites in New York 안성 출장마사지 2021! in NY, you can play real money slots, 삼척 출장샵 roulette, craps, 경주 출장마사지 keno, keno, 거제 출장샵 and more.

    OdpowiedzUsuń