Batman: Arkham Origins
Odłaczyli
mi internet. Zapalonemu graczowi, który każdą wolną chwilę
poświęca elektronicznym zmaganiom zarówno ze skryptami, jak i
żywymi oponentami... Skandal!
Każdy inny gracz na pewno wie, jak
wielka jest to udręka. Nie móc zalogować się na steam, wesprzeć
portfelem biednego Gabe'a i zapewnic sobie kilku godzin rozrywki, to
koszmar każdego z nas. No i wyszło tak, że utknąłem z tym, co na
dysku i moim wysłużonym psp. Żaden problem, powiecie, przecież
można z płyt instalować. I tu zaczynają się schodzy, bo moje
nośniki są 1554 kilometry dalej, czyli jakieś 300 godzin na
piechotę.
Co robić w takiej sytuacji? Odkopać na dysku "kupkę wstydu".
Każdy jakąś ma. Czym jest, zapytacie. Śpieszę z
wyjaśnieniem. Kupka wstydu, to nic innego jak gry zaczęte (lub
nawet nieodfoliowane), które zostały z różnych powodów odłożone
"na później". Nie dlatego, że jest z nimi coś nie tak.
Często to spore hity i obowiązkowe pozycje w bibliotece każdego
szanującego sie gracza. Nie ruszamy ich z braku czasu lub natłoku
głośnych premier. Coś odwraca naszą uwagę i takie gry muszą
poczekać na lepsze czasy i naszą łaskę.
Z powodu zaistniałej,
przejściowej na szczęście, sytuacji postanowiłem w kilku
kolejnych tekstach opisać moje wrażenia z obcowania z takimi
porzuconymi tytułami. Nie spodziewajcie się tu recenzji nowości
rynkowych, a raczej podróży w niedaleką przeszłość.
Pierwszy
artykuł tego cyklu skupił się na niesłusznie objeżdżanym przez
"profesjonalistów branżowych" Batmanie, a konkretnie na
Ostatniej odsłonie Arkham Origins, którą to miałem okazję mocno
ograć w ostatnich dniach.
Batmana nie trzeba chyba nikomu
przedstawiać i każdy gracz napewno zna i ceni serię Arkham. Pisano
o niej w samych superlatywach. Jaka ona doskonała, ładna, długa i
wciągająca rozpisywał się już chyba każdy serwis o tematyce
growej. Nic dziwnego. Ukazanie się Arkham Asylum było jak kopniak
kłądący na łopatki i zostawiający z niemym "jak to?"
wypisanym na twarzy. Czyżby udało się w końcu zrobić grę na
podstawie komiksu/filmu i to o superbohaterach, która nie ssie po
całości? Rocksteady zdobyło rynek i powstanie kolejnej części
nie było niespodzianką. Arkham City też zostało pozytywnie
przyjęte, więc dojenie złotej kaczki poszło na pełna skalę. DLC
nawet trzymały poziom.
Z Arkham Origins jest gorzej. Zmienił się
developer i zaczął grzebać w działających doskonale elementach.
Po co? Nie wiem. Nikt nie wie. Nie naprawia sie tego, co działa.
Stąd sporo zarzutów kierowanych w jej stronę. Że walka
niepotrzebnie "tuningowana", że gadżety średnio
przydatne, że fabuła słaba, że błędy na błędzie, a legendarny
mroczny rycerz nie może przeskoczyć czasem krawężnika i tak dalej
i tak dalej. (Swoją drogą Geralt nie potrafi skakać przez płotki,
ale w drogę bym mu wejść nie chciał).
Ja postanowiłem stanąć
w obronie tej gry. Zarówno jak poprzednie części, pływa ona w
gęstym Burtonowskim sosie z klimatu i narracji.
Tym razem mamy do
czynienia z prequelem, wiec wracają bohaterowie, których z wielu
przyczyn nie uświadczylibyśmy w kontynuacji. Wayne w swoim
technicznie zaawansowanym wdzianku wychodzi na ulice w zimną,
bożonarodzeniową noc, by znaleźć terroryzującego miasto Czarną
Maskę. Sprawa okazuje się nie być tak prosta, gdyż wspomniany
jegomość, korzystając ze swoich ogromnych pokładów finansowych
wyznacza nagrodę za głowę Nietoperza. Jedna noc, ośmiu zabójców
i okrągły milion. Bruce się nie wyśpi.
Brzmi nieźle, prawda?
W praktyce bywa jednak gorzej. Scenariusz nie należy do najbardziej
spójnych, ale jest motywacją do drążenia tematu kto tak na prawdę
stoi za tym całym zamieszaniem.
Wspomniane wcześniej błędy i
niedoróbki potrafią frustrować. Gdy usiłujemy zrobić unik
podczas, jak zawsze brutalnej, bitki możemy nagle natrafić na
niewidzialną ścianę i zebrać cięgi od sługusów Maski, rzucić
pada w kąt, zakląć szpetnie aż sąsiad usłyszy i z rezygnacją
wcisnąć "load". Sama walka nie ustrzegła się
niedoróbek. Ktoś najwyraźniej grzebał w dystansie ataków, bo
widać czasem jak przeciwnik nieznacznie przysuwa sie bliżej by
zaskoczyła animacja.
Chwalone w poprzedniczkach etapy
detektywistyczne zostały teraz przebudowane tak, że przechodzą się
same. Nasza rola ogranicza się do znalezienia "na co patrzeć i
gdzie stanąć".
Powracaja również zagadki Riddlera. Nadal
jest ich sporo, ale jakoś po raz trzeci nie miałem ochoty
rozwiązywać każdej z nich. Wtórność upomniała się tu o swoje.
Samo miasto z kolei jest puste. Ja rozumiem, że święta i źli
ludzie na ulicach, ale pozostawia to jednak niesmak z braku
sensownego wyjaśnienia ich nieobecnosci choćby w oknach
domów.
To Batman. Tak samo potężny
jak poprzednio, cichy, niewidzialny w mrokach Gotham, spoglądajacy z
gargulców na najwyższych wieżach i wypatrujący swojego kolejnego
celu. Klimat jest obłędny. W jego budowaniu jak zwykle pomaga
doskonała i staranna grafika i animacje, która w połączeniu z
dobrodziejstwem bibliotek DX11 jest ucztą dla oka. Tak samo dźwięk,
jak w poprzedniczkach, nie pozostawia złudzeń odnośnie tego co
dzieje się z kośćmi napotkanych oprychów, gdy trafią w sam
środek szaleńczego kombo. Tak, walka daje ogrom satysfakcji jak
zwykle i jak dla mnie mogła by być osobną grą. Batman przywrócił
nam mordobicia i za to należy mu się dozgonna chwała. Doskonale
dobrane są również głosy aktorów. Nie uświadczymy już niestety
rewelacyjnego Marka "Skywalkera" Hamila w roli Jokera, ale
jest bardzo dobrze. Muzyka jak zwykle klimatyczna i dopasowana, ale
jakoś głęboko w pamięć nie zapada.
Mamy więc do czynienia z
godnym następcą i szalenie dobrą produkcją, o ile przymkniemy oko
na kilka decyzji projektowych.
Jedna nowość rzuca się w oczy od
razu. Multiplayer. Po co on jest, tego nie wiem. Wydaje się być
wciśnięty tu na siłę, ale okazuje się, że daje też sporo
frajdy. Kilka trybów rozgrywki, ulepszenia postaci, jest co robić.
Wygląda on ciekawie, bo możemy na przykład zapolować na tandem
Batman-Robin lub wcielić się w nich i wpaść w sam środek wojen
gangów. Niby na siłę, a jednak całkiem przyjemne.
Jak widać jest to gra budząca
mieszane uczucia. Z jednej strony to ta sama świetna produkcja, ale
z drugiej to ta sama produkcja, w której ktoś grzebał. Nie mniej
warto sie zainteresować i spędzić kilka wieczorów w skórze
Mrocznego Rycerza.
Można Arkham Origins kupić obecnie za nieduże pieniądze, więc nie ma wymówki by zajać nią swój czas do
ukazania się ostatniej części tej sagi w przyszłym roku (tym razem
Rocksteady wraca i da nam Batmobil).
Grę polecam. Jeśli też
zalega wam w bibliotece egzemplarz, to nie macie wyjścia. Gotham
znowu potrzebuje naszej pomocy i nie powinniście żałować
poświęconego jej czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz