piątek, 3 października 2014

Toperzowa kupka wstydu #1


Batman: Arkham Origins


Odłaczyli mi internet. Zapalonemu graczowi, który każdą wolną chwilę poświęca elektronicznym zmaganiom zarówno ze skryptami, jak i żywymi oponentami... Skandal!

Każdy inny gracz na pewno wie, jak wielka jest to udręka. Nie móc zalogować się na steam, wesprzeć portfelem biednego Gabe'a i zapewnic sobie kilku godzin rozrywki, to koszmar każdego z nas. No i wyszło tak, że utknąłem z tym, co na dysku i moim wysłużonym psp. Żaden problem, powiecie, przecież można z płyt instalować. I tu zaczynają się schodzy, bo moje nośniki są 1554 kilometry dalej, czyli jakieś 300 godzin na piechotę.

Co robić w takiej sytuacji? Odkopać na dysku "kupkę wstydu".



Każdy jakąś ma. Czym jest, zapytacie. Śpieszę z wyjaśnieniem. Kupka wstydu, to nic innego jak gry zaczęte (lub nawet nieodfoliowane), które zostały z różnych powodów odłożone "na później". Nie dlatego, że jest z nimi coś nie tak. Często to spore hity i obowiązkowe pozycje w bibliotece każdego szanującego sie gracza. Nie ruszamy ich z braku czasu lub natłoku głośnych premier. Coś odwraca naszą uwagę i takie gry muszą poczekać na lepsze czasy i naszą łaskę.
Z powodu zaistniałej, przejściowej na szczęście, sytuacji postanowiłem w kilku kolejnych tekstach opisać moje wrażenia z obcowania z takimi porzuconymi tytułami. Nie spodziewajcie się tu recenzji nowości rynkowych, a raczej podróży w niedaleką przeszłość.

Pierwszy artykuł tego cyklu skupił się na niesłusznie objeżdżanym przez "profesjonalistów branżowych" Batmanie, a konkretnie na Ostatniej odsłonie Arkham Origins, którą to miałem okazję mocno ograć w ostatnich dniach.

Batmana nie trzeba chyba nikomu przedstawiać i każdy gracz napewno zna i ceni serię Arkham. Pisano o niej w samych superlatywach. Jaka ona doskonała, ładna, długa i wciągająca rozpisywał się już chyba każdy serwis o tematyce growej. Nic dziwnego. Ukazanie się Arkham Asylum było jak kopniak kłądący na łopatki i zostawiający z niemym "jak to?" wypisanym na twarzy. Czyżby udało się w końcu zrobić grę na podstawie komiksu/filmu i to o superbohaterach, która nie ssie po całości? Rocksteady zdobyło rynek i powstanie kolejnej części nie było niespodzianką. Arkham City też zostało pozytywnie przyjęte, więc dojenie złotej kaczki poszło na pełna skalę. DLC nawet trzymały poziom.

Z Arkham Origins jest gorzej. Zmienił się developer i zaczął grzebać w działających doskonale elementach. Po co? Nie wiem. Nikt nie wie. Nie naprawia sie tego, co działa. Stąd sporo zarzutów kierowanych w jej stronę. Że walka niepotrzebnie "tuningowana", że gadżety średnio przydatne, że fabuła słaba, że błędy na błędzie, a legendarny mroczny rycerz nie może przeskoczyć czasem krawężnika i tak dalej i tak dalej. (Swoją drogą Geralt nie potrafi skakać przez płotki, ale w drogę bym mu wejść nie chciał).
Ja postanowiłem stanąć w obronie tej gry. Zarówno jak poprzednie części, pływa ona w gęstym Burtonowskim sosie z klimatu i narracji.
Tym razem mamy do czynienia z prequelem, wiec wracają bohaterowie, których z wielu przyczyn nie uświadczylibyśmy w kontynuacji. Wayne w swoim technicznie zaawansowanym wdzianku wychodzi na ulice w zimną, bożonarodzeniową noc, by znaleźć terroryzującego miasto Czarną Maskę. Sprawa okazuje się nie być tak prosta, gdyż wspomniany jegomość, korzystając ze swoich ogromnych pokładów finansowych wyznacza nagrodę za głowę Nietoperza. Jedna noc, ośmiu zabójców i okrągły milion. Bruce się nie wyśpi.
Brzmi nieźle, prawda? W praktyce bywa jednak gorzej. Scenariusz nie należy do najbardziej spójnych, ale jest motywacją do drążenia tematu kto tak na prawdę stoi za tym całym zamieszaniem.
Wspomniane wcześniej błędy i niedoróbki potrafią frustrować. Gdy usiłujemy zrobić unik podczas, jak zawsze brutalnej, bitki możemy nagle natrafić na niewidzialną ścianę i zebrać cięgi od sługusów Maski, rzucić pada w kąt, zakląć szpetnie aż sąsiad usłyszy i z rezygnacją wcisnąć "load". Sama walka nie ustrzegła się niedoróbek. Ktoś najwyraźniej grzebał w dystansie ataków, bo widać czasem jak przeciwnik nieznacznie przysuwa sie bliżej by zaskoczyła animacja.
Chwalone w poprzedniczkach etapy detektywistyczne zostały teraz przebudowane tak, że przechodzą się same. Nasza rola ogranicza się do znalezienia "na co patrzeć i gdzie stanąć".
Powracaja również zagadki Riddlera. Nadal jest ich sporo, ale jakoś po raz trzeci nie miałem ochoty rozwiązywać każdej z nich. Wtórność upomniała się tu o swoje. Samo miasto z kolei jest puste. Ja rozumiem, że święta i źli ludzie na ulicach, ale pozostawia to jednak niesmak z braku sensownego wyjaśnienia ich nieobecnosci choćby w oknach domów.

Zastanawiacie się pewnie teraz dlaczego w ogóle warto sie zainteresować tą produkcją.
To Batman. Tak samo potężny jak poprzednio, cichy, niewidzialny w mrokach Gotham, spoglądajacy z gargulców na najwyższych wieżach i wypatrujący swojego kolejnego celu. Klimat jest obłędny. W jego budowaniu jak zwykle pomaga doskonała i staranna grafika i animacje, która w połączeniu z dobrodziejstwem bibliotek DX11 jest ucztą dla oka. Tak samo dźwięk, jak w poprzedniczkach, nie pozostawia złudzeń odnośnie tego co dzieje się z kośćmi napotkanych oprychów, gdy trafią w sam środek szaleńczego kombo. Tak, walka daje ogrom satysfakcji jak zwykle i jak dla mnie mogła by być osobną grą. Batman przywrócił nam mordobicia i za to należy mu się dozgonna chwała. Doskonale dobrane są również głosy aktorów. Nie uświadczymy już niestety rewelacyjnego Marka "Skywalkera" Hamila w roli Jokera, ale jest bardzo dobrze. Muzyka jak zwykle klimatyczna i dopasowana, ale jakoś głęboko w pamięć nie zapada.
Mamy więc do czynienia z godnym następcą i szalenie dobrą produkcją, o ile przymkniemy oko na kilka decyzji projektowych.
Jedna nowość rzuca się w oczy od razu. Multiplayer. Po co on jest, tego nie wiem. Wydaje się być wciśnięty tu na siłę, ale okazuje się, że daje też sporo frajdy. Kilka trybów rozgrywki, ulepszenia postaci, jest co robić. Wygląda on ciekawie, bo możemy na przykład zapolować na tandem Batman-Robin lub wcielić się w nich i wpaść w sam środek wojen gangów. Niby na siłę, a jednak całkiem przyjemne.


Jak widać jest to gra budząca mieszane uczucia. Z jednej strony to ta sama świetna produkcja, ale z drugiej to ta sama produkcja, w której ktoś grzebał. Nie mniej warto sie zainteresować i spędzić kilka wieczorów w skórze Mrocznego Rycerza.
Można Arkham Origins kupić obecnie za nieduże pieniądze, więc nie ma wymówki by zajać nią swój czas do ukazania się ostatniej części tej sagi w przyszłym roku (tym razem Rocksteady wraca i da nam Batmobil).
Grę polecam. Jeśli też zalega wam w bibliotece egzemplarz, to nie macie wyjścia. Gotham znowu potrzebuje naszej pomocy i nie powinniście żałować poświęconego jej czasu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz